Mateusz Marcin Lemberg


Mateusz Marcin LembergUr. 1971, z wykształcenia lekarz weterynarii, z pasji twórca - ostatnio kryminałów, dawno, dawno temu także krótkich filmów i komiksów. Powrócił do realizowania marzeń po dużym objeździe, który wytyczyło mu życie. Debiut literacki "Zasługa nocy" okazał się przepustką do całej serii, której druga część "Patron" prawdopodobnie ukaże się jeszcze w 2014 roku w wydawnictwie Prószyński. Miłośnik filmów o robotach i potworach, kotów i makabry, nałogowo słucha muzyki filmowej, z lektur najbardziej pociągają go nietypowe hiszpańskie quasi - kryminały Somozy i Perez - Revertergo, a także klasyka Dickensa i współczesna literatura popularna. Za mistrza uznaje Henniga Mankella.


Wybrane recenzje:

Czytając "Zasługę nocy" jest się cały czas w garści autora, który nie dość, że tworzy kapitalną książkę, to przede wszystkim jest mistrzem zakończenia, bo to z powieści po prostu wbija w fotel.
W "Zasłudze nocy" przekonamy się, że rytualne zabójstwa niosą za sobą drugie dno, przytłaczającą historię o niesprawiedliwości i krzywdzie. Jednego i drugiego nazbierało się wiele także w życiorysach tych, którzy będą dążyć do rozwiązania zagadki seryjnych zabójstw.
Otrzymujemy bardzo oryginalną książkę. Każe spoglądać na wykwitające przed nami coraz to nowe powieści kryminalne z nadzieją. Bo Lemberg nie jest wtórny, ma swój styl, potrafi być dramatyczny i dowcipny jednocześnie (zaskakujące, w jaki sposób ominą nas liczne przekleństwa padające na kartach książki).
Jarosław Czechowicz Krytycznym okiem

To powieść, którą czyta się jednym tchem. Niewątpliwie też "Zasługa nocy" już od pierwszej karty buduje przed czytelnikiem wyraźny i niepowtarzalny klimat, stanowiący o wyjątkowym charakterze opowiadanej historii. Nie każdy debiutant potrafi tak umiejętnie i udanie artystycznie - jak czyni to Lemberg - tworzyć powieściowy świat przedstawiony.
W ogóle, biorąc pod uwagę klimat powieści, które tworzą niecodzienne inscenizacje śmierci, oraz znakomicie zrealizowany świat bohaterów, Mateusz M. Lemberg - a czynię rzadko porównania - przypomina mi wyraźnie Bernarda Miniera.
Przywołanie tutaj znakomitego autora francuskiego traktuję jako wyjątkowy komplement dla polskiego pisarza. Tym samym publicznie zdradzam swoje szerokie zaufanie co do kolejnych książek autora "Zasługi nocy". Wyczekuję kolejnego tytułu (wiemy, że będzie to powieść pt. "Patron"), licząc na jeszcze większy zespół niecodziennych doznań czytelniczych na czele z dobrą zabawą w rozwiązywaniu niebanalnej intrygi i emocjonalnej rozrywki wśród poznanych już, ale i nowych postaci literackich.

Leszek Koźmiński Kryminalna Piła Literackimi śladami.

Lemberg znakomicie splata trojkę bohaterów z trzema zagadkami (a "Zasługa nocy" to jego debiut!). Prywatne problemy przeszkadzają im w pracy, problemy w pracy w życiu. Śledztwo kuleje z braku dowodów. Warszawa i okolice to głównie odrapane mury. Policjanci wchodzą wkurwieni. A na końcu, chociaż rozwiązują wszystkie trzy zagadki, wcale nie czują się zwycięzcami. Czują się pokonani.
Doskonały język. Trzymająca w napięciu akcja. Niebanalne rozwiązanie zagadki. Prawdopodobna psychologia. I jeszcze do tego Trójca.
Zbrodnicze Siostrzyczki gratulują debiutu! I czekają na dalszy ciąg przygód Trójcy.

Marta Guzowska Zbrodnicze Siostrzyczki

Dlaczego więc "Zasługa nocy" nie jest do końca kryminałem? Ano dlatego, że sama zbrodnia oraz jej wyjaśnienie, to tylko tło. Lemberg postawił na bohaterów i ich psychikę. Wyraźnie zaakcentował problemy (absolutnie nie zawodowe), uwydatnił cechy negatywne oraz pozytywne i sprawił, że czytelnikowi zależy na życiu postaci. Postaci, które nie są papierowe. Witczak, Tymański oraz Cyna żyją naprawdę i nie mają się najlepiej. Każde z nich niemal tonie w problemach, Lemberg jednak odpowiednio je dawkuje. Nie przytłacza, daje chwilę na oddech. "Zasługa nocy" to raczej gustowne wymieszanie dramatu obyczajowego z policyjną historią niż klasycznie pojmowany kryminał.
Bartosz Szczygielski Szuflada.net

Chciałam jeszcze rzucić słówko na temat jednego z ostatnich rozdziałów Zasługi nocy. Kto przeczyta powieść, od razu będzie wiedział, o co chodzi. To przecież jest majstersztyk na miarę norweskiego króla kryminału, Jo Nesb?! Sztukę manipulacji umysłem czytelnika Lemberg opanował do perfekcji.
Często boimy się sięgać po debiuty, bo to i autor nie znany, i nie wiadomo czego się spodziewać, może lepiej dać mu czas, by podszkolił swój warsztat. W przypadku Mateusza M. Lemberga i Zasługi nocy możecie swoje obawy wyrzucić w kąt! To powieść dojrzała, napisana z pomysłem i pełnym profesjonalizmem. No i wciąga aż po samo dno. Polecam!

Marta Matyszczak Kawiarenka kryminalna


Fragmenty "Zasługi nocy":

Trwała niedzielna sesja jazzowa w klubie Tygmont na Mazowieckiej. Wielki Majk podszedł do sceny w trakcie dość długiego pasażu, który Witczak wykonywał na swoim saksofonie altowym. Barman zrobił gest słuchawki przy uchu po czym wrócił do nalewania trunków. Gitarzysta stojący obok Witczaka zgrabnie przejął temat i przepuścił kolegę, nagradzanego skromnymi brawami.
Niski czterdziestotrzylatek Witczak, komisarz stołecznej policji, zwany przez podwładnych Zerem, dopił ostatni łyk drinka o skomplikowanej angielskojęzycznej nazwie, której brzmienia nigdy nie potrafił zapamiętać, i narzucając krótką kurtkę podszedł do czekającego nań samochodu. Za kierownicą siedział wielki jak góra Tymański, czyli Hif, jeden z podwładnych Witczaka, młodszy odeń o dobre osiem lat. Mężczyzna ledwo mieścił się w kokpicie opla.
- Jest dwunastak - oznajmił.
Przezwisko "Hif" wzięło się z czasów rozpracowywania gangu narkomanów wyłudzających na centralnym pieniądze. Zaczepiali przypadkowych podróżnych prosząc o gotówkę, a jeśli nagabywany nie chciał podzielić się zawartością swego portfela członkowie gangu grozili mu "czerwoną strzałą". Określenie to dotyczyło brunatnego płynu, który w trakcie napadu opisywany był przez narkomana mianem "mojej parszywej juchy". W ten sposób, strasząc strzykawką z własną krwią owi, jak ich czasem nazywano, "kompotowcy" zarabiali na codzienną dawkę czarnej euforii. Wodzili Hifa za nos przez trzy miesiące, schwytał ich dopiero po tym, jak spędził okrągły tydzień na dworcowej ławce udając podróżnego. Tymański, ukłuty w czasie przeszukania igłą, spędził kilka wesołych tygodni w szpitalu, przyjmując rozwalające wątrobę leki.
Ten ciężki kawałek policyjnego chleba Hif odreagowywał polując na lisy, dziczki i inną zwierzynę łowną. W codzienne rozmowy - niedotyczące bynajmniej tak istotnych spraw jak długość badyli u łosia, jakość fajek odyńca czy futro mykity - często wplatał elementy żargonu. Dwunastak w języku myśliwskim oznaczał jelenia z bogatym porożem. Witczak zrozumiał. Trup.
Hif, trąbiąc na taksiarzy, parkujących niezgodnie z przepisami, wyminął ich oklejone reklamami korporacji gabloty i ruszył w kierunku Kredytowej.
Warszawa tej październikowej nocy przypominała Hifowi miasto z ponurych opowiadań fantastycznych: sprószone mokrym światłem neonów kamienice Śródmieścia błyszczały złowrogo niczym przycumowane statki kosmiczne. Witczak w tych niedoświetlonych budynkach widział raczej czających się w cieniu olbrzymów, gotowych do zadania nieoczekiwanego ciosu.
Z klubu Tube odebrali trzeciego członka zespołu.
- Która godzina, awruk anolodreip? - zawołała, sadzając swoje chude ciało na tylnym siedzeniu opla. Cyna, znana z mówienia wspak, mogła dzięki tej umiejętności pozwolić sobie na niecenzuralną jazdę nawet przy komendancie Wolskim. Nieodmiennie pozostawiała go z wyrazem konsternacji na twarzy.
- Naganiacz dzwonił - tłumaczył Hif. - Ściągają nas, bo nocny dyżur zajmuje się Rosołowską.
Cyna wzruszyła ramionami. Zgon przebrzmiałej gwiazdy polskiego kina, o którym zdążył już zaszumieć internet, jakoś mało ją obszedł.
Dziewczyna przeszła do kryminalnych zaledwie pół roku temu. Wcześniej z ramienia policji współpracowała z fundacją Itaka. Niespełna trzydziestoletnia, niska i pryszczata, z rzadkimi włosami postawionymi na sztorc przy pomocy jakiegoś taniego żelu, w nieodłącznej skórze z podniesionym kołnierzem przypominała niewydarzonego nastolatka, który ukradł ubranie starszemu bratu. Umiała się bić, a dziewczęcą wrażliwość, o którą Zero ją podejrzewał, skrywała pod maską cyniczki."

"Ptaki zasrały całą podłogę. Światło nie działało. O ścianę tłukła się samotna wrona, nie mogąc znaleźć wyjścia. Hif przydeptał zwierzę nogą, złamał mu kark.
Lokal składał się z ośmiu pomieszczeń. Oprócz jednego, wszystkie były puste, bez jednego mebla. Pierwszy pokój zastali urządzony. Skromnie - spanie, wieszak, komoda, stół. Obok niewielka kuchnia. Tymański poświecił na łóżko. Bielska miała rację. W pościeli leżał trup. Nagi mężczyzna z twarzą wyjedzoną przez ptaki. Ślady uczty widoczne były na całym ciele. Wrony nie przebiły się na szczęście do jelit, bo wtedy fetor, a nie zwierzęta, zaalarmowałby gospodynię.
Hif poszedł otworzyć drzwi. W progu stała Cynowska, a za nią młodszy aspirant w masce.
- Do końca korytarzem i w prawo - wytłumaczył Tymański. Po chwili usłyszeli charakterystyczne dźwięki człowieka topiącego się we własnych rzygach. Hif zdusił złośliwy śmiech. Chłopak wybiegł na klatkę schodową i wylał z naprędce zsuniętej maski przegląd ostatnich posiłków.
- Wezwij kogo tam trzeba - zarządził Zero.

Najchętniej daliby sobie spokój z pogotowiem, ale ktoś musiał urzędowo stwierdzić zgon. Tymański obudził prokurator Malicką, a Zero wezwał Henia.
Zakontraktowany przez policję lekarz patolog był zaskakująco przystojnym mężczyzną o delikatnych dłoniach. Witczak za każdym razem, kiedy się spotykali, zachodził w głowę, czemu ktoś tak elegancki nie został znanym chirurgiem plastycznym albo ginekologiem? Czemu wolał plasterkować mózgi i kroić wątroby?
Ich paroletnia znajomość nie rozwiązała tej niewiadomej. Za jedyny trop Witczakowi służyć mogła zasłyszana kiedyś plotka, że rodzice Henia byli właścicielami domu pogrzebowego, a on praktycznie wychował się w kostnicy.
Lekarz traktował swoją pracę jak hobby. Wezwany zjawiał się o dowolnej godzinie dnia i nocy, gotów z zapałem pochylić się nad zwłokami.
- Pieprzony ornitolog - mruknął Henio w progu. Chłopaki z Cynowską przynieśli z bagażnika czekające tam na podobną okazję lampy na statywach.
Przystąpili do swoich zadań. Cyna zdążyła zebrać ślady i obfotografować miejsce zdarzenia jeszcze zanim przyjechał Henio. Tymański spisywał swoje kwity. Witczak miał pójść z Bielską zbudzić sąsiadów z kamienicy przy alei Przyjaciół. Ich okna wychodziły na trefne podwórze.
Ale czekał na prokurator Malicką. Drobna brunetka o dużych kasztanowych oczach, której wiek oceniał na kilka lat przed czterdziestką, sprawiała, że pocił się w dziwnych miejscach. Lubił ją jako współpracownika, równocześnie odgrywała główne role w niejednej fantazji, jakie snuł nocami. Z reguły potem nie mógł już usnąć.
Nie kochał się w niej. Dawno temu uznał, że w jego życiu nie ma zwyczajnie miejsca na typowe dla wczesnych lat młodości zauroczenia. Malicka zaś była szczęśliwą mężatką. Nigdy też nie doszło między nimi do czegokolwiek więcej niż tylko przyjacielskiego flirtu, który sprowadzał się do przekomarzań w temacie starokawalerstwa Witczaka i dyspozycyjności Malickiej. Lubiła go. Czasem omawiali sprawy zawodowe na mieście przy kawie lub jedząc lunch w knajpce z żarciem z Indonezji.
Tego wieczoru na kolację jadła krewetki. Malicka lubiła połykać ogonki. Witczak je dostrzegł i przyłapał się na zazdrości. Rzygała w kącie. Patrzył na nią z rozczuleniem.
- Przepraszam - szepnęła, przecierając usta rękawem bluzy. O tej porze Witczak gotów był jej wybaczyć wszystko. Najchętniej by ją przytulił, ale musieli wracać do rzeczywistości.
 Cyna w sąsiednim pokoju spisywała protokół oględzin trupa.
- Jak długo tu leży? - rzuciła Malicka do Henia.
- Trudno powiedzieć - odpowiedział.
- Co o tym wszystkim myślisz? - spytała, odruchowo bekając.
- Dziwne - odpowiedział.
- Sprecyzuj Henio, nie mamy całej nocy - poprosił Witczak.
- Niektóre rany noszą cechy przyżyciowe. - Patolog wskazał na twarz.
- Wyjadły mu gałki na żywca? - zdziwiła się Malicka.
- I nie bronił się? - spytał zaskoczony Tymański.
- Nie znalazłam żadnych dragów - skomentowała Cynowska.
- Toksykologia powinna dać nam jakąś odpowiedź - uciął Henio.